








Marzenkowe Furki Murki | Fascynacje Artka 
Pan Gorączka
Jeżyk nazwany przez nas Panem Gorączka został przeze mnie – Marzenkę uratowany dosłownie przed rozszarpaniem przez psy. Była noc, początek lata 2010. Od kilku minut psy przeraźliwie ujadały na polu u naszego sąsiada. Był to Bobik, który wtedy jeszcze nie mieszkał u nas i jego kumpel Bary, razem wzajemnie się nakręcały. Byłam sama. Z początku nie wiedziałam co się dzieje. W piżamie wybiegłam na pole i podbiegłam do psów z przysłowiową duszą na ramieniu, ponieważ Bary to ogromy i budzący respekt pies, a i Bobik wtedy był bardzo zawziętym i kąsającym po kostkach pieskiem. Jednak psy też się mnie wystraszyły i to był moment, w którym należało działać. Fuknęłam podniesionym tonem na psy, te straciły na moment pewność siebie i odskoczyły, wtedy porwałam skulonego i kłującego jeżyka i pobiegłam do domu, a psy za mną, zdążyłam zatrzasnąć furtkę. O tej porze nocy byłam bez szans na kontakt z jakimkolwiek lekarzem, jedyne co mogłam zrobić, to włożyć jeża do kartonu i położyć się spać z nadzieją, że jeż dotrwa do rana, tylko że on nie myślał spać, tłukł się w tym kartonie po całym pomieszczeniu. Cóż było robić, musiałam mu znaleźć inne pomieszczenie i go wypuścić. W ten sposób on i ja przetrwaliśmy noc. Rano odetchnęłam z ulgą widząc, że żyje. Zabrałam go do lekarza. To czego ja z braku doświadczenia i strachu przed jego igiełkami nie zobaczyłam od razu zauważył lekarz. Na skórze jeża było kilka głębokich ran od psich kłów, w których zdążyły złożyć swoje jaja muchy, roiło się tam od ich larw. Nie było innej rady, jak tylko wydezynfekowaną igłą oczyszczać je. To była syzyfowa praca, nie było sposobu, aby zabezpieczyć te rany przed muchami. Mimo, że kąpaliśmy Pana Gorączkę w specjalnym płynie dezynfekującym, przez kilka kolejnych dni musieliśmy wybierać co rusz pojawiające się larwy.
Mimo tak rozległych ran jeżyk nie tracił sił i z całą werwą i zapałem dewastował nam pomieszczenie, w którym zamieszkał wyskrobując zawzięcie w płycie gipsowej swoją drogę do wolności. Na szczęście byliśmy przed remontem.
Karmienie Pana Gorączki to było wyzwanie. Skontaktowaliśmy się z Pogotowiem Jeżowym i tam otrzymaliśmy mnóstwo wskazówek odnośnie dalszego postępowania z tym zwierzęciem. W sklepie zoologicznym kupowaliśmy mu żywe robaki i naprawdę dużo wewnętrznego przełamania kosztowało nas podawanie mu tego pęsetą do pyszczka. Pan Gorączka miał wybredny gust i popularne dokarmianie kocim jedzeniem nie podchodziło mu.
Pan Gorączka spędził u nas w domu ponad trzy tygodnie. Kiedy został całkowicie wyleczony wypuściliśmy go w naszym ogrodzie z nadzieją, że może zechce zamieszkać w naszym obejściu. Przez pierwszych kilka dni rzeczywiście tak było, Pan Gorączka doskonale wyczuwał jedzenie, które pozostawialiśmy naszym Kotom na dworze i bardzo późnym wieczorem podchodził pod dom. Jeśli akurat się zdarzyło, że byliśmy w pobliżu natychmiast zamieraliśmy w bezruchu, aby go nie spłoszyć.
Potem przestał przychodzić, sądzimy, że znalazł sobie jakąś dziurę w płocie i po prostu odszedł żyć po swojemu.

Zdjęcia i teksty na tej stornie są naszego autorstwa. Prosimy o nie wykorzystywanie ich bez naszej zgody.